Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

piątek, 29 kwietnia 2011

Niezawodny Pasikonik


czyli Panasonic Lumix DMC-FZ8



Po nieudanych wyborach, jakimi dla mnie osobiście okazały się Samsung Digimax Pro 815 i Samsung GX-1S, znów stanąłem przed znalezieniem następcy dla mojego ulubionego, ale już mocno wysłużonego OLYMPUSa CAMEDIA C-2100 Ultra Zoom. Znów zaczęło się kopanie w testach i innych materiałach aż na koniec wybór padł na aparat Panasonic Lumix DMC-FZ8.

Wyjątkowo, tym razem, o wybraniu akurat tego modelu nie zadecydowały jakieś jego wyjątkowe właściwości techniczno-użytkowe, lecz po prostu stosunek ceny do jakości. Ten model Pasikonika zebrał dość dobre oceny, choć bez żadnych rewelacji ani uznanych nagród. Kupiłem go w promocji i w pierwszej chwili byłem przekonany, że długo razem nie pobędziemy.

Już po pierwszych fotkach wykonanych nowym nabytkiem poczułem zmianę nastawienia i z każdym wyjściem w plener coraz bardziej go lubiłem. FZ-8 okazał się bardzo poręczny. Mały i lekki (wymiary 112 mm x 72 mm x 79 mm przy wadze 357 g) świetnie leży w ręce i jest bardzo ergonomiczny. Pod względem możliwości kreowania fotografii oferuje bardzo wiele jak na aparat tej klasy. Oczywiście nie można go porównywać z lustrzanką i zestawem obiektywów, ale czy ktokolwiek targa torbę z lustrem na każdy spacer z psem i na każde wyjście na dwór? Z drugiej strony, przy dobrym świetle, na pewno możliwości Panasa są pod wieloma względami większe niż najtańszego lustra z kitem, które w dodatku jest nieco droższe.


Sercem elektorniki Lumixa FZ8 jest matryca o wielkości 1/2,5" RGB-CCD z 7.200.000 pikseli pozwalająca na zapisanie obrazów o maksymalnych rozmiarach 3.072 x 2.304 w formacie JPEG (.jpg) lub RAW. Dostępne są czułości od ISO 100 do 1250, jednak już przy ISO 400 szumy stają się dość uciążliwe, co jednak nie może dziwić przy takiej ilości pikseli upchniętych na matrycy wspomnianej wyżej wielkości. Aparat może też nagrywać sekwencje wideo w maksymalnej rozdzielczości 848 x 480 przy 30 klatkach na sekundę, ale osobiście korzystałem z tego tylko sporadycznie. Bardzo natomiast doceniłem, czego brakowało mi w Samsungach, iż można tworzyć razem z plikiem RAW kopię tej samej klatki w JPEG.

Mocną stroną tego Pasikonika jest obiektyw LEICA DC VARIO-ELMART 1:2.8-3.3/6-72 ASPH 36, co jest odpowiednikiem zoomu 36 do 432 mm dla klatki 35mm. Oczywiście słowo odpowiednik nie oznacza, iż jest to zupełnie to samo, jednak zoom optyczny x 12 to jest to, czego mi wówczas było trzeba. W dodatku zoom z dosyć jasnym długim końcem i świetnie działającą stabilizacją. Konstrukcja obiektywu umożliwia robienie zdjęć makro w całym zakresie ogniskowych, co jest nieocenione w wielu przypadkach.

Panasonic DMC-FZ8 ma wysuwany elektrycznie obiektyw typu teleskopowego, co byłoby dla mnie wielką wadą. Na szczęście w zestawie sklepowym jest również tuleja do mocowania tulipana (osłony przeciwsłonecznej) i filtrów 52 mm. Po założeniu tulei i osłony przeciwsłonecznej aparat uzyskuje rasowy wygląd zbliżony do malutkiego lustra i, co ważniejsze, przy używaniu długiej ogniskowej można trzymać za tuleję czy osłonę przeciwsłoneczną, co znacznie pewniej stabilizuje aparat. Ponadto, co również nie jest bez znaczenia, w takiej konfiguracji ruchomy obiektyw jest cały czas chroniony przed warunkami atmosferycznymi i ewentualnymi uszkodzeniami mechanicznymi. Ponieważ zaś, za wyjątkiem zdjęć z użyciem szerokiego kąta i lampy błyskowej, nie ma potrzeby zdejmowania osłony przeciwsłonecznej, więc praktycznie cały czas Lumixa noszę w tej konfiguracji.


Oczywiście, jak na porządny aparat przystało, FZ8 pozwala na pełną kontrolę ekspozycji i umożliwia różne eksperymenty. Służy mi od lat i sprawuje się bez zarzutu. Zaliczył poważną glebę z taką siłą, że aż odłamał się kawałeczek korpusu, zaciął się też mechanizm obiektywu, gdyż aparat był wówczas włączony. Po naprawie nadal chodzi jak złoto.

Choć przez te lata zawarłem bliższą znajomość z innymi markami, Panasa zatrzymałem. Używam go od jakiegoś czasu tylko sporadycznie sporadycznie. Znacznie częściej bawią się nim moje pociechy, które każdy sprzęt potrafią postawić przed zadaniami ekstremalnymi. Z każdym rokiem niezawodnej eksploatacji utwierdzam się w opinii, że jest to bardzo udana i żywotna konstrukcja. Panasonic Lumix DMC-FZ8 okazał się godnym następcą mojego ulubionego, kultowego Olympusa 2100 UZ.

Zdjęcie nagłówkowe Panasonic, pozostałe autor - All rghts reserved!
Wszystkie moje zdjęcia w większej rozdzielczości lub w formie tapet znajdziesz na Chomiku.


czwartek, 28 kwietnia 2011

Samsung GX-1S



Kiedy stwierdziłem, iż Samsung Digimax Pro815 nie przypadł mi do gustu jako następca mojego wysłużonego (i zasłużonego) Olympusa 2100 UZ, zacząłem intensywnie poszukiwać innego aparatu. Za podszeptem mojego dobrego kolegi śledzącego nieustannie sytuację na rynku sprzętu fotograficznego skusiłem się najnowsze wówczas dziecko Samsunga, choć wcześniej myślałem o hybrydzie, a nie o lustrzance.


Samsung GX-1S, który pojawił się w kwietniu 2006, okrzyknięto wielkim zaskoczeniem, ale tak naprawdę to nie wiem skąd się to wzięło. W rzeczywistości był to dość wierny klon kultowego aparatu Pentax ist DS2 i całej rodziny lustrzanek, która go poprzedzała. Nie znaczy to wcale niczego złego. Lepsza dobra, sprawdzona koncepcja niż rewolucyjny wynalazek, który poniewczasie okazuje się ślepym zakątkiem technicznej ewolucji.


Samsung miał zgrabne, niewielkich rozmiarów body (125 mm x 92 mm x 67 mm przy wadze 605 g bez obiektywu). Choć niewielki, aparat bardzo dobrze leżał w dłoni, a i umieszczenie przycisków oraz pokrętła zmiany trybów było bardzo wygodne.

Atutem Gx-1S był też (lub jak kto woli jest, gdyż aparat nadal można spotkać na aukcjach) całkiem niezły obiektyw Schneider-Kreuznach D-Xenon 1:3.5-5.6 18-55 AL sprzedawany w zestawie.


Matryca o wymiarach 23,5 x 15,7 mm RGB-CCD miała 6.100.000 pikseli i pozwalała zapisać obrazy o maksymalnej rozdzielczości 3008 x 2008 (RAW lub JPG) przy czym fakt, iż nie była przeładowana pikselami, raczej działał na jej korzyść.

Nie będę się rozpisywał szczegółowo o danych technicznych aparatu, gdyż można je odszukać w necie albo w instrukcji (link na końcu tekstu). Samsungiem GX-1S pobawiłem się kilka dni i szybko się go pozbyłem. Mocno mnie wkurzało, że nie tworzył pliku *.jpg przy zapisywaniu RAWu, a RAW miał taki format, że ówczesna wersja mojej ulubionej wówczas przeglądarki ACSSee nie potrafiła go czytać. Musiałem więc używać dwóch przeglądarek – jednej do fotek z GX-1S, a innej do pozostałych. Znacznie poważniejszym mankamentem było to, że lustrzanka, podobnie jak Pro815, nie miała stabilizacji, a kto lubi łapać chwilę, ten docenia ów wynalazek. Nie zawsze można sięgnąć po statyw, a podbijanie ISO na ogół źle się kończy. Ponadto mój ówczesny budżet absolutnie nie zezwalał na kupno dodatkowego obiektywu. Bez dłuższej ogniskowej zaś, już po kilku dniach, czułem się jak bez ręki, więc bez żalu postanowiłem poszukać czegoś innego. Może dającego zdjęcia trochę gorszej jakości, ale poręczniejszego, tańszego w całościowym ujęciu, czyli kompaktu wash and go.


Wszystkie zdjęcia Samsung i digitalkamera.de


środa, 27 kwietnia 2011

Samsung Digimax Pro815



Kiedy mój ulubiony Uzi zaczął się starzeć, rozpocząłem poszukiwania nowego aparatu. Mój wybór padł na najnowsze dziecko Samsunga, flagowy model firmy, Digimax Pro815. Była to piękna w kształcie hybryda, która po raz pierwszy pojawiła się w mediach we wrześniu 2005, a na rynek weszła dopiero w jesieni 2007 roku. Była wyposażona w obiektyw Schneider-KREUZNACH VARIOPLAN 7,2-108mm ( odpowiednik ogniskowej 28-420mm dla klatki 35mm). Dawało to zoom x15 z zachowaniem bardzo dobrej jak na megazoom jasności (F2.2 dla krótkiego końca i F4.7 dla długiej lufy), co było wówczas absolutnym rekordem.




Równie wielką zaletą był duży rozmiar (2/3") matrycy RGB-CCD złożonej z 8.000.000 pikseli, co prorokowało niewielkie szumy i zapewniało możliwość wykonania zdjęcia w maksymalnej rozdzielczości 3.264 x 2.448 pikseli w formacie JPEG (.jpg), AVI-Video (.avi) lub RAW. Można było także kręcić filmiki w formacie WAV.


Aparat miał jeszcze wiele innych zalet, między innymi trzy wyświetlacze (pierwszy tradycyjnie; zamiast celownika, drugi duży na tylnej ścianie korpusu i trzeci na jego górnej ściance, co umożliwiało zdjęcia z żabiej perspektywy. Wszystko to zostało docenione i Samsung Digimax Pro815 został uhonorowany prestiżowym złotym medalem DIWA Award.


Kiedy zakupiłem to cudo, po kilku dniach intensywnego testowania okazało się, iż nie jest to spełnienie moich marzeń. Czytając reklamy i testy przegapiłem dwie, jak się okazało, bardzo ważne dla mnie cechy; brak stabilizacji i wysuwany obiektyw. Dodajmy; duży i ciężki obiektyw. Przy maksymalnej ogniskowej brak stabilizacji dawał się mocno we znaki, a w dodatku nie mogłem, tak jak w Olim 2100 UZ, uspokoić drgań chwytem za koniec obiektywu. Pozbyłem się go niezwłocznie.


Pragnę jednak zaznaczyć, że nie mam o tym Samsungu złego zdania. Po prostu nie spełnił moich subiektywnych wymagań. Na pewno dla wielu innych okazał się strzałem w dziesiątkę, a rozumiem też i tych, dla których stał się kultową maszyną.


Wszystkie zdjęcia za digitalkamera.de.


wtorek, 26 kwietnia 2011

obiektyw SMC PENTAX-DA 1:3.5-5.6 18-55mm AL II




Aparat PENTAX K-x z obiektywem SMC PENTAX-DA 1:3.5-5.6 18-55mm AL II (KIT II).


Ten zgrabny obiektyw, zwany również KITem II, o wadze 220g i średnicy filtra 52mm, był kiedyś sprzedawany wraz z lustrzankami cyfrowymi Pentaxa. Szkoda, że jego produkcja nie jest już kontynuowana, gdyż zebrał lepsze oceny w testach i od użytkowników niż inne obiektywy, nie tylko KIT-owe; zarówno wcześniejsze, jak i późniejsze. Na szczęście jest jeszcze dość łatwy do nabycia z drugiej ręki. Na szczęście, gdyż za niewielką cenę oferuje naprawdę przyzwoite parametry. W tej klasie cenowej raczej nie ma lepszego obiektywu 18-55mm. Ja osobiście zgadzam się z powszechnymi ocenami tego szkiełka i uważam, że absolutnie zasługuje ono na pochwałę.



Obiektyw SMC PENTAX-DA 1:3.5-5.6 18-55mm AL II (KIT II).


Tapetę z tymi zdjęciami w pełnym rozmiarze, i wiele innych, znajdziesz tutaj:



czwartek, 21 kwietnia 2011

OLYMPUS CAMEDIA C-2100 Ultra Zoom

czyli cyfra z długą lufą



Było to moje wejście w świat fotografii cyfrowej. Dlaczego wybrałem właśnie ten model? No cóż... Po pierwsze wiedziałem, czego chciałem. Chciałem mieć aparat możliwie uniwersalny. Taki, który mógłbym zabrać w teren i w czasie marszu czy jazdy utrwalić to, co mi się spodoba, co mnie zaciekawi; jakiś widoczek nieba, ptaszka czy muchy, portrecik czy zamczysko stare. Potrzebny był mi więc największy możliwy zoom. Na perfekcyjnej jakości zdjęć niespecjalnie mi zależało, gdyż nie zamierzałem robić odbitek czy wydruków, a publikować miałem głównie w internecie. W tamtych czasach w kategorii kompaktów z zoomem 10x nie było tak wielkiego wyboru jak dzisiaj, więc po gruntownym porównaniu wszelkich możliwości wybór padł na aparat znany wśród miłośników jako Oli 2100 Uzi. Używałem go niesamowicie intensywnie przez dobrych kilka lat. Przeżył wszelkie możliwe sytuacje od zimowych mrozów, przez jesienne pluchy, aż po letni żar na plaży. Nigdy mnie nie zawiódł i wspominam go z niesamowitą przyjemnością. Gdyby dziś pojawiło się na rynku coś podobnego, zrujnowałbym się na to z przyjemnością.

OLYMPUS CAMEDIA C-2100 Ultra Zoom wszedł na rynek we wrześniu 2000 roku. Miał rasowy kształt profesjonalnej maszyny i prezentował się rewelacyjnie. Nawet dzisiaj u nieobeznanych z tematem jego widok budzi zazdrość; pewnie biorą go za drogą lustrzankę albo co najmniej ekstrawagancką hybrydę. Aparat był sporych rozmiarów (113 mm x 78 mm x 141 mm) podobnie jak wielu jego rówieśników i miał odpowiednią do tego wagę (635 g bez baterii), ale oferował, jak na tamte czasy, bardzo wiele. Jak udana była ta konstrukcja może świadczyć choćby to, iż nie tak dawno spotkałem zawodowego reportera, który na potrzeby reportaży internetowych zabierał ze sobą właśnie srebrnego Uziego. Nie tylko bowiem wygląd był zaletą tego modelu.


Olympus 2100 UZ został wyposażony w świetny obiektyw Olympusa Lens AF Zoom (Glass Aspherical) o ogniskowej 7-70 mm 2.8-3.5 (ekwiwalent 38-380mm dla aparatu na film 35mm) z mechaniczną stabilizacją obrazu. Był też zoom cyfrowy, ale nie widzę przydatności takiej funkcji w żadnym aparacie. Do obiektywu można było stosować filtry o średnicy gwintu 49mm (do grubych szkieł trzeba było użyć przejściówki 49>55mm). Zoom był napędzany elektrycznie i sterowany dźwignią umieszczoną przy spuście migawki. Ten obiektyw był rewelacyjnym rozwiązaniem. Miał stały tubus i żadnych ruchomych elementów na zewnątrz. Wszystko działo się wewnątrz, dzięki czemu był dużo odporniejszy na uszkodzenia i zabrudzenia niż wysuwane teleskopowo obiektywy dzisiejszych zoomów. Ponadto, co w praktyce było dla mnie perfekcyjnym rozwiązaniem, można było aparat ująć mocno za obiektyw, a drugą dłonią za korpus i mieć dużo lepszą stabilność przy długich ogniskowych niż przy konstrukcjach z wysuwanymi/ruchomymi elementami obiektywu.

Matryca aparatu typu CCD o wielkości 1/2" składała się z 2.110.000 punktów i pozwalała zapisać obraz w maksymalnej rozdzielczości 1600x1200 punktów w formacie JPEG (.jpg), TIFF (.tif) oraz nagrywanie filmów w formacie QuickTime-Movie lub WAV. Szumy nie były nigdy problemem w tym aparacie. Dziś na takiej wielkości matrycach upycha się kilka razy więcej pikseli, więc mają ciasno i nie może dziwić, że jeden drugiemu przeszkadza. Oli miał również możliwość wykonywania zdjęć panoramicznych z odpowiednimi kartami pamięci. Do aparatu można było stosować karty SmartMedia (3,3 V) do 128 MB.


Oli dawał duże możliwości kontroli ekspozycji. Można było korzystać z trybu manualnego, automatycznego, automatyki przesłony, automatyki czasu naświetlania oraz 4 programów tematycznych (portret, sport, krajobraz, noc). Do wyboru były czasy w przedziale od 1/800 sec (1/10000 dla filmu video) do 1/2 s (16 s w trybie manualnym), wartości przysłony F2.8, F3.2, F3.5, F4.0, F4.5, F5.0, F5.6, F6.3, F7.0 i F8.0 oraz trzy tryby pomiaru światła: System ESP, pomiar centralnie ważony i pomiar punktowy. Możliwa była korekta ekspozycji w zakresie od -2EV do +2EV z krokiem równym 1/3EV. Bracketing ekspozycji 0.3, 0.6, 1.0 EV w 3 lub 5 krokach. Aparat umożliwał wykonywanie zdjęć i filmów w trybach: czarno-białym, sepia, a zdjęć także w trybach white board i black board.

Uzi wyposażony był w trzy wyświetlacze LCD: sterujacy na wierzchu obudowy, drugi na obudowie 1.8″ (114,000 pikseli) oraz w wizjerze 0.556″ będący imitacja lustrzanki.

Wyświetlacz na wierzchu obudowy prezentował podstawowe informacje o aktualnym stanie aparatu. Funkcjonalności wyświetlaczy w wizjerze i na obudowie (TFT) były identyczne, lecz wyświetlacz w wizjerze charakteryzował znacznie mniejszy pobór mocy niż duży wyświetlacz na tylnej ścianie korpusu (w wizjerze możliwa była ponadto funkcja korekcji dioptrycznej).

Oli miał autofokus pracujący w trybie pojedynczego pomiaru lub w trybie ciągłym, z uwzględnieniem całego kadru lub tylko punktu w centrum. Możliwy było również manualne ustawienie ostrości.


Uzi umożliwiał kontrolę balansu bieli oraz zmianę czułości na jedną z trzech do wyboru; 100, 200 i 400 ISO. Przy tej ostatniej, przy słabszym oświetleniu, szumy były już widoczne, ale do dzisiaj niewiele się w tej dziedzinie zmieniło.

Na duży plus można zaliczyć, iż choć aparat miał self-timer, to w zestawie dostawało się również pilota, który umożliwiał nie tylko zdalne wykonanie zdjęcia, ale i sterowanie przeglądaniem zdjęć po podłączeniu aparatu do monitora lub telewizora.

Jak więc widać było się czym bawić i szczerze mówiąc, jeśli ktoś nie zamierza robić odbitek lub wydruków w większych rozmiarach, ciężko do dzisiaj o coś znacząco lepszego.

Wszystkie fotografie Olympus z digitalkamera.de.


środa, 20 kwietnia 2011

PRAKTICA B 100 electronic


Photo by jacurutu / Kevin Whitworth © All rights reserverd!

PRAKTICA B 100 electronic była pierwszą i ostatnią moją własną lustrzanką analogową, choć zarówno wcześniej jak i potem sporadycznie używałem jeszcze cudzych analogów. Była moim pożegnaniem ze światem fotografii klasycznej i początkiem rozdziału zawłaszczonego przez cyfraki.

PRAKTICA B 100 electronic jest prostą konstrukcją bez programów tematycznych, autofocusa i innych podobnych bajerów, nawet przesuw filmu jest ręczny (choć istnieje możliwość podczepienia napędu elektrycznego). Jest to aparat małoobrazkowy na film 35mm (klatka 24x36 mm). Moja wersja (korpus jak na zdjęciach) jest lustrzanką z elektryczną symulacją przysłony, z pomiarem światła przez obiektyw przy otwartej przysłonie; centralnie ważony z uwypukleniem środka pola, uruchamianym przyciskiem spustu (wskazania światłomierza z detektorem CdS pokazuje wskazówka poruszająca się tak jak w serii EE po drabince czasów). Jest to jeden z najlepszych modeli z ostatniej serii B (zbudowany na japońskich komponentach, np. migawka). Napisałem jest, choć już jej nie mam, gdyż nadal można tę wersję kupić na rynku wtórnym. Aparat ma zwarty, stosunkowo niewielki korpus (138mm x 87mm x 49mm przy wadze bez baterii 530g) wyglądem wzbudzający zaufanie i dobrze leżący w dłoni. Migawka jest metalowa, lamelkowa o przebiegu pionowym, sterowana elektromagnetycznie. Czasy naświetlania automatyczne, elektronicznie sterowane bezstopniowo w granicach od 1/1000 sek. do 1 sek. oraz manualne w tym samym przedziale.

Automatyka całkowita przełączalna na manualną, przy tym stały czas 1/60 oraz czas B. Praktica w tej wersji posiada system ustawiania ostrości obrazu w postaci soczewki Fresnela z diagonalnie usytuowanym potrójnym klinem mierniczym, mikroraster w postaci pierścienia i pierścień matowy, światłomierz wewnętrzny, integralny z uwypukleniem środka kadru, z zakresem czułości 12-33 DIN. Całość zasilana jest baterią 4 x SR44 6V (PX 28/Mallory).

Moja maszyna była wyposażona w obiektyw MC PENTACON PRAKTICAR 1: 1.18, f =50 mm, który (przynajmniej mój egzemplarz) świetnie wręcz sprawdzał się przy portretach i zdjęciach krajobrazowych.

Choć w literaturze wymieniane są liczne wady tego aparatu, z których najważniejsze to duże wibracje od uderzenia lustra oraz ograniczenia światłomierza (brak przycisku pamięci pomiaru, wskazówka niewidoczna przy słabym oświetleniu, niemożność użycia światłomierza we wszystkich trybach), to ja o nim nie mogę złego słowa powiedzieć. Nie używałem go do zdjęć nocnych, ze statywu ani do reporterskich, gdzie z kolei szybkość pomiaru jest bezcenna. W zdjęciach portretowych, pejzażowych i wszelkich „spokojnych” zastosowaniach sprawdzał się znakomicie, a piękna plastyka zdjęć rekompensowała ewentualne drobne mankamenty działania sprzętu. Niestety nie bawiłem się nim długo gdyż, jak już wcześniej wspomniałem, był to moment nadejścia rewolucji cyfrowej, której i ja dałem się porwać.


Photo bytomdev / Tom de Vries licensed under the Creative Commons!


Instrukcja aparatu Praktica B100 electronic 

wtorek, 19 kwietnia 2011

Niezawodna Konica


Foto: K. Bielak - All rights reserved!

Moim kolejnym, po aparacie WERRA, modelem małoobrazkowym (na film 35mm) był doskonały aparat kompaktowy z przełomu lat 80 i 90 tych; Konica A 4. Była to konstrukcja z 1989 roku , a o tym, jak bardzo była udana, najlepiej świadczy fakt, iż w 1990 roku została uznana za najmniejszy i najlżejszy aparat kompaktowy w Europie.

Konica A4 była w momencie, gdy weszła na rynek doskonała wzorniczo , technicznie i optycznie, a i dzisiaj jej niedościgniony design może być wzorem do naśladowania. Przy wymiarach 117mmx63mmx36mm oraz opływowym kształcie pozbawionym jakichkolwiek odstających elementów była prawdziwym aparatem kieszonkowym. W każdej chwili łatwo ją było wyjąć, a uruchomienie też zajmowało tylko chwilkę.


Foto: K. Bielak - All rights reserved!

Pomimo rekordowo małych, jak na aparat na klasyczny film małoobrazkowy, rozmiarów Konica A4 oferowała bardzo wiele zarówno pod względem graniczącego z komfortem luksusu użytkowania, jak i jakości zdjęć, które zapewniał doskonale rysujący obiektyw Konica Lens 35mm F/3.5 (4 grupy, cztery elementy). Aparat był wyposażony w elektronicznie sterowaną, bezstopniową migawkę o przedziale czasów od 1/3 do 1/500 s.

Jak wyglądała obsługa tego aparatu? Cudownie! Po włożeniu baterii głównej (CR 123A, DL 123A; 3V, która wystarczała na 35 rolek filmu 24 klatkowego przy 50% zdjęć z użyciem lampy błyskowej) i baterii dodatkowej do zasilania tylnego wyświetlacza LCD i datownika (CR 2025; 3V, która wystarczała na co najmniej dwa lata) wkładaliśmy film, którego czułość odczytywał czujnik kodu DX o rozpiętości odczytu od ISO 50 do 3200. Potem uruchamialiśmy maszynkę, obiektyw wysuwał się nieco z korpusu i odsłaniał swe oko, a potem - hajda!


Foto: K. Bielak - All rights reserved!

Do dyspozycji mieliśmy centralnie ważony pomiar światła (tylko automatyczny program ustawień ekspozycji) i autofokus działający w podczerwienie (od 0,6 m) z blokadą ustawień poprzez wciśnięcie spustu migawki do połowy, 10-sekundowy self-timer, tryb makro od 0,35 m i trzy tryby ustawień lampy błyskowej (automatyczny, wymuszony, wyłączony). Luksusu dopełniało automatyczne przewijanie filmu po każdej klatce i po zakończeniu filmu, wskaźnik poziomu naładowania baterii na wyświetlaczu LCD.

Aparat świetnie trzymał się w dłoni i robił bardzo dobre zdjęcia. W przeciętnych warunkach nie zdarzały się błędy ekspozycji czy nieostre klatki. Oczywiście nie miał trybów manualnych, a w jakości fotek w gorszych warunkach nie mógł konkurować z lustrzanką, ale był niedościgniony jako aparat do zdjęć ulicznych czy turystycznych. Był szybki i bardzo poręczny, przy tym solidny i dużo odporniejszy na wstrząsy i inne niesprzyjające czynniki niż jego cyfrowi następcy w tej klasie aparatów. Choć musiałem się z nim rozstać, to wspominam go jako naprawdę niezawodny i przyjazny dla użytkownika.


poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Piękna Werra


Foto: weblog244 - All rights reserved!

Moim pierwszym aparatem małoobrazkowym z prawdziwego zdarzenia była Werra otrzymana w prezencie od ojca. Był to aparat produkowany przez VEB Carl Zeiss Jena (NRD) na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w wielu wersjach różniących się optyką i wyposażeniem. Przejście od Smeny do Werry to była prawdziwa rewolucja.



Foto: weblog244 - All rights reserved!

Werra jest bardzo udaną konstrukcją. Piszę jest, gdyż nadal, choć coraz rzadziej, można ją kupić na serwisach aukcyjnych. Aparat bardzo solidny, metalowy, pokryty w newralgicznych punktach przyjemnym w dotyku i odpornym tworzywem sztucznym w charakterystycznym odcieniu zieleni, był wyposażony w obiektyw Tessar 1:2,8/50 mm, z migawką centralną Vebur o czasach otwarcia od 1 s do 1/250s i czas B. Konstrukcja Werry jest bardzo interesująca. Wszystkich ustawień ekspozycji dokonuje się poprzez obrót pierścieni na obiektywnie, podobnie jak naciągnięcia migawki i przesuwu filmu. Jedyny przycisk w aparacie to spust migawki umieszczony na górnej obudowie korpusu, gdzie znajduje się również dwuzakresowa (w moim modelu) skala światłomierza. Odczyty pierwszego zakresu następują przy zamkniętym światłomierzu (mocne światło), a odczyty drugiego przy podniesionej klapce i odsłoniętym czujniku.


Foto: old valve mic / Jamie Harley - All rights reserved!

Bardzo dobrym rozwiązaniem była osłona obiektywu służąca w czasie robienia zdjęć za osłonę przeciwsłoneczną (tulipan). Do tylnej ścianki korpusu była przymocowana tabela nastawcza z przeliczeniem czułości filmu, odczytu światłomierza i warunków ekspozycji. Aparat nie posiadał dalmierza, ale w tamtych czasach jego brak, o autofokusie nie wspominając, nie był żadnym problemem.


Foto: Linda6769 - All rights reserved!

Jak widać na zdjęciach Werra miała niesamowity design; wizjonerski i bardzo urokliwy. Do dziś wspominam ją z rozrzewnieniem. Sprzedałem ją po awarii migawki i do dziś tego żałuję.



Foto: Phill Brown - All rights reserved!

piątek, 15 kwietnia 2011

Smiena

czyli mój pierwszy małoobrazkowy


Photo by Christer Hansen Eriksen (Chreriksen). All rights reserved.

Smena 8M (Смена, Smiena) była moim drugim aparatem. Było to dla mnie zarazem przejście do małego obrazka (film 35mm). 

Smena 8M jest (bo można ją nadal kupić, choćby na Allegro) radzieckim aparatem fotograficznym, który był produkowany przez firmę Lomo od lat 70-tych. Po przesiadce z amiego 66 widziałem głównie plusy tej konstrukcji: małe rozmiary i wagę (całość wykonana z tworzyw sztucznych za wyjątkiem migawki i aluminiowego obiektywu) oraz możliwość operowania przysłoną, czasem ekspozycji i (w pewnym sensie) głębią ostrości. Teraz, po latach, mój punkt widzenia nieco się zmienił. Nadal doceniam niską cenę tego aparatu (w latach świetności i obecnie), przez co dawał możliwość spotkania z fotografią praktycznie każdemu, i jego poręczność. Mieścił się w każdym plecaku i nie bał się wstrząsów, kurzu ani wilgoci. Poza tym jednak brak mu było wszystkiego: światłomierza, dalmierza, nawet zwykłego celownika. O jakiejkolwiek formie automatyki to już nawet nie wspomnę. 

Smena miała obiektyw o ogniskowej 40mm (czyli lekki szeroki kąt). Przysłonę regulowało się (w pewnym sensie, o czym dalej) w zakresie od f/ 4 do f/16. Czas otwarcia migawki od 1/15 s do 1/250 s + B. Synchronizacja z lampą przy wszystkich prędkościach, ale szczerze mówiąc nigdy nie podpiąłem lampy do tego maleństwa, choć moim kolegom się to zdarzało. 

Robienie zdjęć Smieną to była prawdziwa zabawa. Należało brać poprawkę na to, że celownik (właściwie zwykła dziura bez żadnych soczewek, przesłonięta kawałkiem przezroczystego tworzywa sztucznego) patrzy nieco gdzie indziej niż obiektyw. To był taki błąd paralaksy dla ubogich, ale za to forte. Kiedy spuszczało się migawkę, wajcha do jej naciągania zataczała łuk i uwielbiała trafiać w palce początkującego użytkownika, co oczywiście zatrzymywało jej przebieg i powodowało stratę zdjęcia. Żeby było ciekawie, film przewijało się nie podczas napinania migawki, a kółeczkiem z tyłu aparatu. Jak ktoś o tym zapomniał, to często robił dwa albo i więcej zdjęć na jednej klatce. Taką funkcją szczycą się najnowsze cyfrówki. Gorzej, że nie było blokady i często przewijało się niecałą długość klatki, w wyniku czego zaczynały one zachodzić jedna na drugą. 

Ustawienie czułości filmu przy pomocy pierścienia na obiektywie powodowało jednoczesne ustawienie przysłony. W założeniu konstruktorów, do ustawienia warunków ekspozycji służyła więc tylko zmiana czasu otwarcia migawki. Dla ułatwienia życia całkowitym ignorantom, wymalowano, obok zwykłych symboli czasów ekspozycji, obrazki chmurek i słoneczek. 

Zamiast dalmierza na obiektywie wymalowano, obok metrycznej skali odległości, ikonki portretu (blisko), grupki osób (dalej) i pejzażu (wiadomo). 

To wszystko brzmi trochę śmiesznie, lecz trzeba spojrzeć na ten aparat przez pryzmat tamtych czasów. Miał to być aparat dla biednych albo całkowicie nieoświeconych. Dla bogatszych i świadomych były choćby Kijewy. W końcu Smena dała mi, podobnie jak wielu innym, dużo radości, a dla niezliczonej rzeszy była pierwszym kontaktem z aparatem małoobrazkowym, czy nawet fotografią w ogóle.


Photo by Valt3r Rav3ra - DEVOted! All rights reserved!

czwartek, 14 kwietnia 2011

ami 66

czyli początki początków

Foto Paweł Choiński


Ami 66 to był mój pierwszy własny aparat fotograficzny. Całkowicie polska konstrukcja (następca aparatu Druh) i trzecia w serii rozwojowej (po Ami i Ami 2) była produkowana w Warszawskich Zakładach Fotooptycznych. Korpus był wykonany ze „styropolu” (polistyrenu wysokoudarowego). Aparat miał obiektyw obiektyw stały, jednosoczewkowy standard 75 mm f/8 i rejestrował zdjęcia na negatywie w formacie 56x56 mm (błona zwojowa typ 120) . Ami 66 miał stałe ustawienie ostrości, a minimalna odległość zdjęciowa wynosiła 2 m. Do wyboru były dwa ustawienia przysłony: 8 i 16 (chmurka i słoneczko), a migawka płytowa z samonapinaniem miała czas otwarcia 1/60 s (lub B). Była też szyna i gniazdo synchronizacji do mocowania spaleniowej lampy błyskowej, ale nigdy nie miałem okazji skorzystać z tego patentu.


Dziś kształt tego aparatu wydaje się nieco dziwaczny, ale w tamtych czasach był do zaakceptowania. Pomimo dużych rozmiarów ami 66 był stosunkowo lekki i odporny na wszelkie uszkodzenia. Duży format negatywu pozwalał na uzyskanie całkiem dobrych wyników przy sprzyjających warunkach oświetlenia. Jako aparat „pierwszego kontaktu” był całkiem niezły; brak możliwości ingerencji w warunki ekspozycji powodował skoncentrowanie początkującego użytkownika na nauce kompozycji kadru.

Dziś wspominam amiego z rozrzewnieniem nie tylko jako swoją pierwszą maszynę, ale także jako symbol czasów, gdy w Polsce istniało coś takiego jak polskie aparaty i polski przemysł.

środa, 13 kwietnia 2011

głodomorek



Mazurek, wróbel mazurek, wróbel polny (Passer montanus)
tapetę z tym zdjęciem w pełnym rozmiarze, i wiele innych, znajdziesz tutaj:



katastrofa

Mój ulubiony serwer 123bemyhost jakiś czas temu zniknął z netu, a wraz z nim moja galeria i blog. Od dziś zaczynam więc w nowym miejscu. Niestety od zera. Wszystkie zdjęcia, które były na starym blogu i w foto galerii możecie obejrzeć w pełnej rozdzielczości tutaj: