Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

poniedziałek, 17 lutego 2014

No-name vs. Markowe

Tanie vs. Znane, czyli First C-3570 vs. Polaroid



Do napisania niniejszego tekstu sprowokowały mnie doświadczenia z użytkowania dwóch wymienionych w temacie statywów. Pierwszy, aczkolwiek nie całkiem nie markowy, jednak lokowany jest w segmencie no-name i podróbek, choć formalnie posiada markę. W jego przypadku za 129 złotych dostajemy solidny pokrowiec i statyw o słusznych rozmiarach oraz dość dużej rozpiętości między wysokością maksymalną (chyba około 180cm, nie mierzyłem dokładnie) i minimalną, co zapewniają nam trzystopniowe teleskopowe nóżki i podnośnik. Wyjmowana zatrzaskowa stopka mocowana do aparatu, dwie poziomnice, głowica 3D, ruchome ogumione stopki na nóżkach i hak do mocowania obciążenia (dla stabilizacji przy wietrze czy cięższym sprzęcie) są bardzo przydatne. Oczywiście do ciężkiego sprzętu nie bardzo się nadaje, głównie ze względu na swoją wagę, ale za te pieniądze nie można oczekiwać specjalnych luksusów. Używałem go jednak z powodzeniem nawet z Pentaxem K-5 z podpiętą lufką 400mm, choć wówczas sprawiał już wrażenie mało stabilnego. Raczej można było zapomnieć o zdjęciach na wietrze i trzeba było uważać; wieszać coś tym haczyku między nogami statywu a wszystkie śruby dokręcać na maksa. Trzeba jednak przyznać, że do Panasów FZ jest super i podkreślić, że służy mi już chyba z dziesięć lat. Doznał w tym czasie wielu konfrontacji z twardą materią, aż za którymś razem stracił korbkę do podnośnika. Nadal jednak jest w pełni funkcjonalny – podnośnik wysuwam ciągnąc zań bezpośrednio po zwolnieniu śruby blokującej. Stracił też dwa z sześciu uszek do blokowania teleskopowo rozkładanych nóżek. Do ich otwierania używam teraz monety, którą zawsze mam w torbie foto na taką właśnie okazję. Ale nadal działa i jeździ ze mną codziennie – do pracy, na wyprawy w góry, nad morze, wszędzie.



W celu uzupełnienia i zapewnienia sobie podpórki pod aparat w miejscach i sytuacjach, gdzie nie da się ustawić tradycyjnego statywu, jakiś czas temu kupiłem markowy wyrób – statywik Polaroid, którego nogi wykonano z ciągłego, elastycznego stopu aluminium i pokryto wzmacnianą warstwą piankową. Malutki, ale kosztował 79 zł. Marka! Od razu zauważyłem, że użycie go z lustrzanką byłoby dość karkołomnym przedsięwzięciem – stopka i cała kulkowa głowica przypominają jakością i pewnością raczej zabawkę niż sprzęt foto. Miałem jednak nadzieję, że traktując go z dużą ostrożnością, używając tylko okazjonalnie, zapewnię sobie dobrą współpracę z moimi Pasikonikami.

Przez jakiś czas Polaroid czekał na swój dzień, a gdy w końcu się doczekał… Okazało się, iż głowica (plastikowa a nie metalowa) jest pęknięta i nie da się jej zamocować nieruchomo. Oczywiście, może to ja za mocno dokręciłem śrubkę przy głowicy, ale nie wydaje mi się – jeszcze nigdy nie ukręciłem niczego w swoim sprzęcie foto. Wydaje mi się, że raczej coś się stało w transporcie, a ja nie zauważyłem tego do momentu pierwszego użycia, albo wręcz ktoś w sklepie dokonał tego uszkodzenia. Jak było, tak było, w każdym bądź razie sprzęt jest do wyrzucenia. Teraz, patrząc na sam pomysł tej konstrukcji, całkowicie chybiony, uważam, że nie warto takiego wynalazku kupować ani żadnego innego opartego na podobnej zasadzie. Nawet jeśli zawsze będziemy z całą uwagą i delikatnością dokręcać tę nieszczęsną śrubkę, i tak wcześniej czy później nam pęknie naprężana raz po raz głowica. Nie mówię już o tym, że nieraz potrzebujemy sprzęt rozstawić jak najszybciej, a wtedy nikt nie będzie się głaskał z mocowaniem statywu, podobnie jak w wtedy, gdy mocujemy cięższy aparat i z samej definicji trzeba wtedy głowicę unieruchomić na maksa. No i dochodzi jeszcze sprawa serwisu.



Za pośrednictwem sklepu internetowego SYSTEM BANK akcesoria FOTO-VIDEO, w którym kupiłem nieszczęsnego Polaroida, złożyłem reklamację. Wysłałem zdjęcia nie wdając się w opis okoliczności, w jakich doszło do pęknięcia, a oni mi odpisali na podstawie samych zdjęć, nie udając nawet, że chcą wysłuchać mojej wersji, iż serwis orzekł, że to „ja za mocno dokręciłem śrubę” . Zostawiam to bez komentarza. W końcu Polaroid i System Bank to nie Kindle, który uznaje wszystkie reklamacje. Nawet sprzętu, który wypadł przez okno pociągu i roztrzaskał się na kawałki o peron.

Jaki z tego wniosek, co wynika z porównania taniego Firsta i drogiego Polaroida? First jest konstrukcją przemyślaną, jak na swą cenę solidną i dobrze wykonaną. Nawet przy intensywnym i niezbyt troskliwym użytkowania będzie służył długo, oczywiście w ramach swoich możliwości (tylko kretyn zaryzykuje beztroskie mocowanie profesjonalnego ciężkiego sprzętu na lekkim statywie za grosze). Polaroid przeciwnie – założenie konstrukcyjne głowicy jest moim zdaniem chybione i użytkowanie wcześniej czy później skończy się katastrofą. No, chyba, że będziemy używać statywu tylko na spokojnie, wyjątkowo delikatnie, i tylko z naprawdę lekkim, kieszonkowym aparatem. To pierwsze pachnie jednak raczej studiem niż warunkami terenowymi, a kto kupuje taki statyw do studia? Zresztą w studio używa się raczej cięższych maszynek, więc znowu sprzeczność. No i radzę w przypadku tak markowego sprzętu od razu pierwszego dnia sprawdzić dokładnie, czy głowica nie ma najmniejszej wady, rysy czy purchla w plastiku, z którego jest wykonana. A jeśli jest pęknięta? I tak się dowiecie, że to wy „za mocno dokręciliście śrubę”. Lepiej więc omijać wszelkie statywy z głowicą skonstruowaną w podobny sposób.


Wasz Andrew



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad swego pobytu w postaci komentarza. Wszystkie czytam, a weryfikacja ma tylko służyć blokowaniu spamu. Jeśli nie masz konta w google ani na blogerze, a masz swoją stronę lub bloga, zamieść link do niej. Chętnie odwiedzę. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ PO ZATWIERDZENIU.